niedziela, 4 stycznia 2015

Sos, grzyby, cycki.

Wiem, wiem... porzuciłem bloga troszkę. Dziś wspomniał o blogu kolega "po łopacie" i zmobilizował mnie do aktualizacji. Wiec Morgan- dzięki ;)
Dziś będzie o cyckach, grzybach i innych darach niebios.
Ale, że przyzwyczajam zawsze do "okrężności" wszelkiej w opisach, do czekania na konkret, do tego, że należy przez wiele niepoczytalnych faktów spod mej ręki przejść, by dojść wreszcie do sedna- zacznę więc od innych faktów. Bo jakże inaczej.
Niedawno minęły pierwsze nasze Święta Bożego Narodzenia na obczyźnie. Ufff, poszło jakoś, wiadomo, tęskni się za tymi, którzy w Polsce są, ale życie płynie dalej i jakoś sobie radzić trzeba. I kulinarnie też należy w tyle nie pozostawać i nie poddawać się ani słodkim śledziom, ani słonym słodyczom. I już miałem dalej pisać, ale przypomniałem sobie i wspomnieć teraz o tym muszę, bo zwyczajnie, po ludzku, za chwilę zapomnę. Z półtorej miesiąca temu, przeglądając gazetkę promocyjną jednego z dyskontów duńskich, ujrzałem coś, co absolutnie ucieszyło me serce. W oczy wpadł skarb- Blodpølse.



No to wiadomo- salceson czarny albo może i kaszanka...
No to trach, do Netto, zakupy i z jęzorem do pasa do domu. I co? To jest jedna z niewielu rzeczy, jakie w życiu jadłem i nie tknę już raczej. Piernik w postaci krwistej. Słodki ten Blodpølse, cynamon, rodzynki, jabłka, przyprawy i krew. Hmmm... Mówię pas. Poczęstuję chętnych.
I już szybciutko dalej, ale jeszcze nie koniecznie bezpośrednio.
W listopadzie odwiedzili nas wspaniali goście. Znajomi, których nie widzieliśmy, ho ho, z 2 lata. Przyjazd ich prawdopodobnie po części tylko podyktowany był tęsknotą, a raczej zimną rachubą na złowienie znacznej ilości ryb- wybaczam im to jednak, bo było zacnie. I tak, żeby kulinarnie nie odbiec, pobyt ich stał pod znakiem ryby. We wszelkiej możliwej postaci. Choć i uraczeni bawarskimi preclami, popijając pszeniczne piwko, nie mogliśmy pogardzić tradycyjnym, niemieckim bierwurst'em.


A potem, to już grudzień nastał, ośmiostopniowy w plusie, jedyny taki chyba, jaki pamiętam pod względem temperatury. I co z tym grudniem? No tyle, że chodziliśmy do pracy- jak co noc, chodziliśmy do szkoły- jak to 3 razy w tygodniu, tyle też, że na ryby zawsze czas się znalazł. Więc jak już pozostałe 4 dni od szkoły wolne były, pakowaliśmy tyłki zaraz po pracy w pociąg i fru do Nakskov- portu położonego jakieś 60 km od nas na zachód. A w porcie kawka z termosu, i dorsz na haczyku. No, czasem okoń nieszczęsny, którego lubię, owszem, wolę jednak delikatne mięso dorsza.


Święta. Już. Więc niewiele napiszę o nich, ale wspomnę co i jak.
Świętować można powiedzieć zaczęliśmy tydzień przed. Dlaczego? Ponieważ zaproszeni zostaliśmy przez naszą szkołę na Julefest, czyli imprezę świąteczną. Ciekawy miszmasz kulturowy, zasadniczo wyglądem gulasz węgierski przypominający. Wszelkie możliwe rasy, wyznania, spotkały sie w jednym miejscu, aby zobaczyć jak to duńczycy świętują. I okazuje się- na szczęście to mój blog i mogę wszystko- że świętują chyba najbardziej dizajnerzy i sklepy. Tak, tak, powiecie pewnie, w Polsce sklepy też świętują wysokie utargi. W Polsce jednak wrażenie mam a w zasadzie i pewność- duchowe spędzanie świąt jest na zupełnie innym poziomie- level up. A jeśli o jedzenie chodzi? Szczerze? Sam nie wiem, niestety uważam je w dużej mierze za nijakie. To dobre słowo. Nijakie. Annie zasmakował tradycyjny deser świąteczny czyli Risalamande czyli ryż ugotowany na mleku, połączony z migdałem, polany sosem owocowym. W sumie niezłe. Co z tradycyjnych dań jeszcze? Kaczka we wszelkich postaciach. I tu dałem się ponieść tej tradycji, bo skoro karpia tu nie kupię, to chociaż kaczkę upiekę - pokrętna logika, ale cóż.
Kaczka zaszła więc z pomarańczami. Przeleciałem wszystkie internety, ale ostatecznie i tak przepis skleciłem sam, z kilku innych. 





No i debiut mój absolutny i cenię wysoko - barszcz na zakwasie. Barszcz chyba od 10 lat już robię, pierwszy jednak raz na zakwasie własnej produkcji - nigdy już inaczej go nie zrobię :) Kto ma ochotę, przepis na zakwas znajdzie tu -> Zakwas










A jak już zakwas swoje odstoi, to już z górki. Mam nadzieję, że każdy wie jak się barszczyk odpowiedni robi. Bo dużo nie potrzebujemy ;) Buraki, słoninę wędzoną, żebra wołowe, jabłko, liść bobkowy, ziele angielskie, suszone grzybole i czosnek. I do tego właśnie finalnie- zakwas! Pycha!


O pysznych krokietach nie wspomnę już nawet, które Ania uczyniła, z farszem grzybowo kapuścianym, o rybie po grecku z której jestem absolutnie niezadowolony- chociaż coś mi nie wyszło :P

I teraz uwaga- cycki, grzyby...

Fajny, niezobowiązujący obiad dla dwojga heteroseksualnych  osób:

cyce kurzęce - 1 komplet
garść suszonych grzybów - jeśli ktoś ma duże garści, bo jeśli nie, to lepiej dwie. Tak czy owak, lepiej dwie.
czosnek- ząbki dwa
cebula - jedna duża
śmietana kwaśna 18 - 6 łyżek (większych niż mniejszych)
dwie łyżeczki musztardy - ja mieszam dwie - słodką i ostrą, jeśli nie mamy słodkiej, proponuję do musztryku dodać z pół łyżeczki miodu
oregano- szczypta
bazylia - tyleż co oregano
mięta - kilkanaście listków (opcja)
I ryżu oczywiście, tyleż, ile chcemy pochłonąć.



Wykonanie arcyproste, należy jednak pamiętać, coby grzyby nasze suszone zalać wrzątkiem i przykryć na kilka godzin przed przygotowaniem ich. najlepiej zalać je w dużym kubku, miseczce, tak, by zakryć grzyby wrzątkiem, przykryć folią ameliniową i odstawić na noc.


Kolejnego dnia, bierzemy cycki kurzęce, myjemy, kroimy w kosteczkę. Kroimy również cebulkę i szklimy na maśle. Gdy już rumieńców nabierze, wrzucamy atrybuty kury i podsmażamy wespół z cebulką. Kiedy i te nabiorą kolorytu, wlewamy nasze grzybole wraz z wodą i redukujemy wodę. Najlepiej na wolnym ogniu. Wtedy też solimy całość, dorzucamy przyprawy i czosnek. Gdy woda odparuje, zdejmujemy z ognia i dodajemy śmietanę z musztrykiem. 
Dokładnie mieszamy, stawiamy na ogniu i podgrzewamy nieznacznie. 
I gotowe. Pyszny obiad w 20 minut :)



A! Zapomniałbym, jeśli mój blog czytałby koleś z Laponii, to ja składam serdeczne podziękowania oficjalnie, za prezent choinkowy. Chyba byliśmy grzeczni :)



No, to kończę. Nie marudzę już. Smacznego i do usłyszenia! Bez odbioru.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz