piątek, 27 czerwca 2014

Deser przepyyyyszny na dziś :)






Dzień dybry.

Dziś serwujemy deser. Dziś może raczej przepis, bo sam deser rozpuścił się w ustach wczoraj. I to jak się rozpuścił, z jakimi "ohami" i "ahami" !





A wszystko przez te banany. Leżały sobie na lodówce i jakoś tak nikt skory nie był, by je zjeść. Bo to marchewka pierwsza w łapy wpadała, albo inne jabłko... No i przyszła kryska na Matyska! Zerknąłem jakoś przy obiedzie - a był to kurczak w sosie z mleczkiem kokosowym i curry w wykonaniu Anny- na lodówkę i postanowiłem skrócić męki tychże owoców.

No i jakiś przepis się skleiło z tego co po szufladach znalazłem. I chyba całkiem niezłe wyszło. Do tego proste i bardzo szybkie.

Świetne w przerwie w pracy. A jeszcze lepiej w przerwie w robieniu kompletnie niczego. Choć z tym ostatnim, przez dłuższy czas nie mieliśmy nic wspólnego. A bo wrócimy z pracy, drzemka jakaś po ciężkiej nocy a potem już tylko upichcić coś i pracować w domu. Ale to już sama przyjemność. Bo powróciliśmy do dawnego zajęcia, zobaczymy jakim rynkiem będzie kraj łabędzia. Płyną zamówienia z Polski i to nas cieszy, chyba nawet bardziej :)
A to, co robimy, można obejrzeć tu ----> CREATURES FRA NYBOKING . A najwięskzą chyba frajdę sprawia nam realizowanie stworów na zamówienie. Przykładem jest choćby karateka Jakuzza :)



Wracamy jednak do deseru.
Oto co potrzebujemy:
3 banany
 garść orzeszków laskowych
garstka mięty
garść pokruszonych ciasteczek Oreo
łyżeczka pokrojonego drobno imbiru
pół łyżeczki cynamonu
suszone owoce czarnego bzu (opcjonalnie)



I co? I prawie już :)
Każdego banana osobno owijamy w skórce w folię aluminiową. Tak zawinięte wkładamy na blasze do nagrzanego do 180 st piekarnika. Tam mają spędzić jakieś 15 - 17 minut w zależności od wielkości banana.
W tym czasie drobno kroimy orzeszki, miętę rwiemy na drobne kawałeczki. Mieszamy dokładnie wszystkie składniki.


Po 17 minutach wyjmujemy banany, otwieramy i nożem nacinamy wzdłuż, tak, by powstała kieszonka przez całość. Delikatnie rozchylamy i wsypujemy nasze "nadzienie" w kieszonki. Bananów nie zakrywamy ponownie folią, tak otwarte wkładamy na 4 minuty do piekarnika.
po tym czasie wyjmujemy, jeśli ktoś lubi kawę, może nią delikatnie posypać całość. Bierzemy łyżeczkę i wyżeramy przepyszny miąższ z nadzieniem! MNIAM! ;)







poniedziałek, 23 czerwca 2014

Broccoli. Krem z brokuła.




Rany rany, już 5. dzień bez wpisu. Tego jeszcze nie grali.
Ale wszystko ma swoje powody. Niebawem ruszy drugi blog, póki co trwają prace nad... hmmm... zawartością ów bloga. I pochłonęły nas na tyle, że niemal czubka nosa z domu nie wystawiamy. No, prócz może biegania do "lumpeksów" duńskich i chwil wytchnienia, takich jak wczoraj, kiedy to ruszyliśmy polować na grzyby. Wyprawa zakończona pełnym sukcesem (!), znaleziono 1 (słownie: jednego) maślaka. I jakiś taki w ogóle dziwny kolorystycznie, intensywny. No ale, że z jednego to żadnego pożytku jako materia żywa, został bestialsko pokrojony kozikiem przez Annę i dynda "w ta i wew ta" na gałęzi. Nim uschnie na wiór mamy nadzieję na kolejną wzbudzającą nie lada emocje wyprawę po jednego grzyba "svamp"'em zwanego przez tubylców.






Póki co, wracając do tematu brokuła, jaki brokuł jest, każdy widzi. Multiużyteczny, dobry zarówno zblanszowany jak i "skremowany". I zapieczony oczywiście. Nie wiem, czy wiecie, ale brokuł bardzo lubi się z orzechami laskowymi. Polecam. Oczywiście o serze pleśniowym nie wspomnę, bo to prawda oczywista, że jak krem to i camembert musi być.





A na krem potrzebujemy:
2 brokuły
150 g sera typu camembert
4 średniej wielkości ziemniaki
1 mały por
1 litr bulionu
szczypta gałki muszkatołowej
2 łyżki jogurtu naturalnego bądź kwaśnej śmietany
pół łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
ząbek czosnku
szczypiorek
pieczywo na grzanki
10 orzechów laskowych



Na krem potrzebujemy około godziny czasu.
Ziemniaki obieramy i kroimy w kostkę. Wrzucamy do garnka, w którym będziemy robili krem, tu uprzednio wlewamy 2 łyżki oliwy. Ziemniaki podsmażamy w ten sposób, mieszając. Muszą dobrze się zrumienić. Kiedy będą miały już złoty kolor, dorzucamy pokrojony w talarki por. Mieszamy 2 minuty, po tym czasie wlewamy bulion. Kiedy zagotuje się, dokładamy poróżyczkowanego drobno brokuła. Doprawiamy przyprawami, orzeszki kroimy na ćwiartki lub gnieciemy nożem i dorzucamy do garnka. Kiedy bulion zagotuje się, skręcamy ogień i tak, lekko bulgoczący zostawiamy na 20 minut. 



W tym czasie tniemy w kostkę pieczywo, następnie wrzucamy na rozgrzaną na patelni oliwę i zrumieniamy. Pod koniec doprawiamy oregano i bazylią.
Teraz możemy już sprawdzić, czy warzywa są miękkie. Gdy są gotowe, dorzucamy pokrojony w plastry ser i odstawiamy na 5 minut z ognia.
Całość blendujemy na gładką masę a kiedy to uczynimy, rozprowadzamy w kremie jogurt.
Następnie rozlewamy do miseczek, posypujemy grzankami i szczypiorkiem. 
I już.
Pyyycha.




(My do kremu dorzuciliśmy jeszcze resztę kalafiora, bo wychodzimy z założenia, że nic nie marnuje się w kuchni, a został taki samotny biedak w lodówce).

Smacznego ;)

wtorek, 17 czerwca 2014

Oberżyna. Nadziejmy coś ;)





Rzecz o bakłażanie będzie.
Jeżeli mówimy o nadziewaniu warzyw, to bakłażan jest chyba moim liderem w tej dziedzinie. Bo nadziewać można wiele. Cukinie, pieczarki, pomidory, dynie, etc etc. Zazwyczaj jednak warzywa "nadziewalne" są neutralne w smaku i pozwalają nadzieniu działać, zmieniać smak i przodować.

Oberżyna jest zgoła inna. Bo ma wyraźny smak, którego natężenie możemy w dodatku "regulować". Jak regulować? Co regulować? Bakłażan ma tendencję do gorzkości lekkiej. Sposobem na pozbycie się jej jest tak jak w przypadku cukinii, kiedy pozbywamy się wody - lekkie posolenie pokrojonego warzywa. Solimy więc i czekamy. I tu kwestia już treningu - bo im dłużej, tym mniej aromatyczny bakłażan będzie. Próbujmy więc, ćwiczmy i eksperymentujmy.



Nie wspomnę już nawet o tym, co do środka włożymy. Bo tu mamy wolną rękę. Oberżyna spisuje się rewelacyjnie z warzywnymi składnikami, ale i z mięskiem. Kurczak, bądź mięso mielone doskonale spiszą się w roli kompana naszego głównego bohatera.
Na dziś wersja bezmięsna, lekka.










Ingredienty:

bakłażan                                    2 szt
papryka czerwona                     1 szt
papryka żółta                            1 szt
cebula                                       1 szt
ser feta                                      20 dag
majeranek świeży                      4 gałązki
czosnek                                     2 ząbki
pieprz czarny
sól gruboziarnista
oregano świeże                        4 gałązki



I już.
Kroimy więc bakłażana w pół. Po tym zabiegu wydrążymy gniazda nasienne, solimy delikatnie po całości i odstawiamy na kwadrans. W tym czasie kroimy warzywa w kosteczkę.  To samo czynimy też z fetą. Po tym czasie opłukujemy oberżynę w chłodnej wodzie. Do środka po kolei wkładamy paprykę, cebulkę i resztę składników. Całość solimy i doprawiamy pieprzem. Wstawiamy do rozgrzanego do 160 st piekarnika na około 40 minut. Pod koniec zerknijmy, czy nie przypala się nam góra, możemy też sprawdzić wykałaczką miękkość warzywa.

Podajemy z lekkim sosem jogurtowym.
Enjoy!

sobota, 14 czerwca 2014

Keftedes. Będzie po grecku.




Pogoda dziś ładna, wieje troszkę, ale to już kwestia przyzwyczajenia na Falster. Bez większych obaw więc zakładam, że nie będę musiał spędzać godziny na rozpalaniu grilla co tu mi się zdarza. I nie wiem dlaczego. Może wilgotniejsze powietrze powoduje, że ludziska jednak w grille gazowe i gazowo-węglowe inwestują. Będąc jednak konserwatystą w tej dziedzinie życia, pozostanę wierny dymnemu posmakowi węgla drzewnego. I basta. Żadne tam rozgrzane kamienie. Że niby zdrowiej? No to wolę być ciut bardziej chory chyba. Bo przecież masło też niezdrowe. Hmmm... no to kolejny gwóźdź do trumny. I to jaki. Bo w Danii masło solone (!). Czyli jestem stracony. No nic, z jakiegoś powodu trzeba ten padół opuścić kiedyś. Myślę, że śmierć gastronomiczna to dobry sposób. I przywołam tu tylko kończąc ten śmiertelny wątek, bohaterów „Wielkiego żarcia”, którzy postanawiają popełnić samobójstwo z przejedzenia. Cześć im i chwała. Wszak to piękna śmierć.



5 minut po obudzeniu się pomyślałem co zrobić na obiad. W ogóle, to chyba straszne. Że pierwsza złożona myśl po otwarciu oczu, dotyczy obiadu. Złożona, bo tych, co to traktują o tym, że wyspałem się, albo, „o, jak wieje”, do takich nie zaliczam. No i jak już mówię, myśli greckie mnie natchnęły. Kilka lat temu robiłem keftedes. I zajdzie i dziś.

Keftedes to nic innego jak klopsiki mięsne. Widziałem kilka różnych opcji przyrządzania, ale jedną z moich ulubionych jest ugrillowanie ich. W oryginale jest mięso z kozy. Można je jednak zastąpić spokojnie wołowiną, wołowiną+wieprzowiną lub chudą wieprzowiną. To, z czego keftedes jest znane, to zioła. I dla mnie zastępowanie świeżych ziół suszonymi powinno być karane chłostą. Bo keftedes musi przesiąknąć ziołami. I alkoholem. Alkohol bowiem podbija smak ziół. Oczywiście nie obyło się przez kilka lat bez różnego rodzaju modernizacji tudzież liftingu jak kobiety wolą powiedzieć tegoż przepisu. I na bank ten, który teraz mamy, nie przetrwa długo. Bo zawsze można ulepszyć. Już mi chodzi po głowie jak ;)



Ingredienty:
mięso mielone wołowe                                         500 g
bazylia świeża                                                  ok 20 listków
mięta                                                                kilkanaście listków
bułka                                                                 1 szt
pieprz świeżo mielony                                         płaska łyżeczka
jajko                                                                  1 szt
ser kozi lub inny miękki, aromatyczny w smaku   0,5 szkl drobno pokrojonego

ziemniaki młode                                                 wedle potrzeb
boczek wędzony lub grilowany

Tzatziki:
jogurt grecki                                                      250 ml
ogórek                                                              1 szkl
oliwa                                                                 1 łyżeczka
sól szczypta
pieprz szczypta
papryka słodka szczypta
czosnek                                                            2 ząbki
szczypiorek mała garstka
mięta świeża garść
ocet z jabłek                                                     1 łyżeczka



Do dzieła.
Najpierw radzę zrobić tzatziki.
Ogórka obrać, potrzeć na grubych oczkach tarki. Po tym jak puści wodę, odlać. W międzyczasie pokroić czosnek i szczypiorek. Zioła porwać na małe kawałeczki. Należy pamiętać o tym, że cięte tracą aromat, rwąc je zaś, uwalniamy go.
Połączyć wszystko z jogurtem, dokładnie wymieszać i odstawić do lodówki na minimum godzinę.









W tym czasie młode i umyte ziemniaki owijamy razem z plasterkiem boczku w folię aluminiową i wrzucamy na rozgrzanego grilla. Będą dochodziły najdłużej bo ok 40 minut.



Mięso mieszamy z przyprawami i namoczoną w mleku i odciśniętą bułką. Dolewamy do całości 30-40 ml alkoholu. Idealnie, jeśli będzie to Ouzo. Może być jednak również inny destylat.
Formujemy z nich małe klopsiki i nadziewamy na bambusowe patyczki. Po 20 minutach od „wystartowania ziemniaków”, na ruszcie umieszczamy nasze keftedes. Pilnujemy, żeby równo, z każdej strony się zgrillowały. Na ruszt możemy wrzucić też pomidorki koktajlowe, osobiście uwielbiam je.
Kiedy ziemniaczki są już miękkie a keftedes gotowe, podajemy je z naszym sosem. A co do tego? Najlepiej Retsina lub Ouzo. Pycha!


I w sumie obiad gotowy. Zdrowo.


środa, 11 czerwca 2014

Nie chce mi się. No to Anna.


Wczoraj jakoś leniwy dzień nastąpił. Może nie do końca leniwy bo od rana język duński w szkole przyswajaliśmy i jak to mówię uczyliśmy się "lylać". I już na zajęciach siedzieliśmy i w żołądku ssało i myśl na pizzę naszła. A, że miszczem pizzy jest Anna, oddałem batutę.


Pizza prosta w wykonaniu i naprawdę dobra. My używamy mieszanki mąki pszennej z żytnią, sądzę jednak, że ze standardową mąką pszenną sprawdzi się równie dobrze.



Co do składników na pizzę (nazwijmy je powierzchniowymi) - to wiadomo - co kto lubi. Miałem ochotę na krewetki tym razem. Ale zostałem sprowadzony do parteru krótkim wymownym spojrzeniem w sklepie i ... zaszedł klasyk. (Anna krewetki toleruje rzecz jasna, ale wyłącznie w tempurze)











Co więc w skład owej pizzy wchodzi:

(ilość wystarcza na 2 pizze średnicy ok 28 cm)

mąka pszenna lub mieszanka maki pszennej i żytniej         0,5 kg
drożdze                                                                           2,5 dag
letnia, przegotowana woda                                               0,3 l
sól                                                                                   0,5 łyżeczki
oregano                                                                           1 łyżeczka
bazylia                                                                             1 łyżeczka
kminek (opcjonalnie)                                                        0,5 łyżeczki

na górę:
pomidorki koktajlowe                                                      8 szt
cebula                                                                              1 duża
salami                                                                              10 małych plasterków
bekon                                                                              8 plasterków
szynka                                                                             4 plasterki
papryczki chilli                                                                 1,2 szt
oliwki                                                                              1 garść
kapary                                                                             1 łyżka
mozarella                                                                         1 szt
ser twardy (Grana Padano)                                              5 dag
bazylia świeża kilkanaście listków

sos:
pomidory z puszki w kawałkach                                      1 puszka
oregano suszone                                                              1 łyżeczka
bazylia suszona                                                                1 łyżeczka
czosnek przetarty                                                             2 ząbki
sól szczypta
pieprz świeżo mielony                                                      0,5 łyzeczki

Pomidory odsączyć. Przetrzeć przez sito, wymieszać z przyprawami, umieścić w lodówce na godzinkę.

Do pracy więc!





Drożdże winny mieć temperaturę pokojową. Rozkruszyć, zalać letnią wodą i wymieszać delikatnie drewnianą łyżką. Mąką przesiać przez sito i połączyć z drożdżami. Posolić i dodać przyprawy. Całość dobrze zagnieść i odstawić przykryte ściereczką na 0,5 godziny w ciepłe miejsce. Na nasłonecznionym oknie wychodzi najlepiej :)










W tym czasie możemy przygotować to, co chcemy umieścić na górze.
Pomidorki kroimy w plastry więc, to samo czynimy z mozarellą. Cebulkę kroimy w piórka bądź kosteczkę. Papryczki dzielimy na małe kawałki. Jeśli nie chcemy zbyt pikantnego dania, usuwamy nasiona.
Po określonym czasie ciasto dzielimy na pół i wałkujemy dwa równe placki. Na blaszce umieszczamy papier do pieczenia i przekładamy naszą pizzę. Zawijamy brzegi i nakłuwamy ciasto widelcem, dość gęsto. Smarujemy całość naszym sosem. Możemy też zrobić to przed zawinięciem i więcej sosu umieścić  na samym brzegu. Wtedy brzegi będą wypełnione sosem. 



Następnie obsypujemy równo serem tartym na drobniutkich oczkach. Układamy resztę składników.

Pizze wkładamy do rozgrzanego do 230 st piekarnika i pieczemy 12- 14 minut, do ładnego zrumienienia. Czas może się wydłużyć w zależności od tego, co położymy na pizzę. Czym wilgotniejsze składniki, tym dłuższy czas dochodzenia. Nasza pizza spędziła w piecu 14 minut.



W zasadzie to wszystko :) God appetit!


niedziela, 8 czerwca 2014

Polędwiczki, orzechy i czarny pieprz.


Więc coś chodziło za mną od rana. A w zasadzie od południa kiedy to zwlekłem się z łóżka. Wszak należy się wyspać po pracowitej nocy. Smaku szukałem jakiegoś i nie ukrywam, mięsnego mocno. I z tego to właśnie ssania żołądkowego dorwałem gazetkę jednego z lepiej zatowarowanych w mięsiwo dyskontów i rozpocząłem poszukiwanie.



A tak w ogóle, z innej bajki trochę, wczoraj pojechałem z Anną nad morze. Do Marielyst. 12 km rowerkiem i piękna, czyściutka i szeroka plaża. Woda co prawda zimnawa, ale za to kryształowo czysta. Zaszła więc kąpiel i opalanie. A raczej smażenie. Po godzince spijania piwka w promieniach słońca, położyliśmy się na drzemkę. Pół godziny i przewrót, coby równo się opalić. I jesteśmy teraz frytki. O ile z pleców złazi skóra, tak pośladki prawie odpadają w całości (!). No, ale, trzeba przecierpieć. Nie bez wątku kulinarnego podnoszę wyjazd, a i nie o piwo w nim też chodzi wyłącznie. Po plażowaniu zgłodnieliśmy z lekka mimo powziętych środków w postaci przygotowanego rano penne z bolognese. Zwinęliśmy się więc z parzącego piasku i uderzyliśmy w poszukiwaniu przytulnej restauracji. I tak podreptaliśmy do "włoskiego" przybytku serwującego pasty i pizze. I powiem szczerze - jadłem najlepszą pizze "restauracyjną" ever. "Restauracyjną" bo wiadomo, że domową najlepszą czyni Anna. Zamówiliśmy prosciutto crudo... rewelacja. Rewelacyjna szynka parmeńska, sezonowana, w przyprawach przygotowywana, by ostatecznie poddać się suszeniu, do tego świetny ser i rucola. I gdzieś tam świeżutki posmak masła. Do tego podbijający smak pokal chłodnego Royal'a. Ehhh... A na deser powrót na plażę coby truskawki w słońcu wciągnąć :)
Ale- wróćmy do obiadu.
Tak więc w gazetce w oczy rzuciła mi się polędwiczka wieprzowa. Szybki logarytm co, z czym i jak i wymarsz do sklepu. Zakupy poczynione, można pichcić.



Składniki:
Polędwiczka wieprzowa
sól morska gruba
pieprz grubo mielony lub rozgniecony
orzechy laskowe            

sos:
pieczarki                - 400 g
musztarda              - 3 łyżki
śmietana kwaśna    - 0,25 l
orzechy laskowe    - 10 szt
cebula
szczypta soli

Polędwiczkę myjemy i oczyszczamy z wierzchu z błonek. Układamy na desce w całości. Małą garść orzechów rozgniatamy nożem i siekamy. Solimy mięso i obtaczamy najpierw w orzechach, następnie w pieprzu. Nie bójmy się ilości pieprzu, będzie pierne (tak w domu mówiło się na pikantne potrawy. Staropolski zwrot określający hmmm... intensywność przypraw, głównie pikantność. Od piernego wziął swą nazwę piernik. Wszak jam na Ziemi Chełmińskiej rodzony. ), ale nie taki diabeł straszny jak wygląda. Na patelnię wrzucamy kawałeczek masła i podsmażamy na nim polędwiczkę obracając co jakiś czas, by równo i dobrze się obsmażyła na złoto. Włączamy piekarnik na 190 st. I kiedy mięso ma już ładny kolor, przekładamy na wyłożoną papierem do pieczenia blachę i umieszczamy w piekarniku na jakieś 13- 15 minut.
W międzyczasie robimy sos. Pieczarki myjemy i jeśli są duże - tniemy na połowę. Mniejsze niech pozostaną w całości - niech cieszą oko. Na patelnię z resztą masła po smażeniu wrzucamy pociętą w piórka cebulę, po chwili dorzucamy pieczarki. 5 minut później dolewamy 1/4 szkl wody. Kiedy woda odparuje dodajemy musztardę, orzechy posiekane drobniutko oraz śmietanę. Bardzo delikatnie solimy całość. Co chwilę mieszamy, by gotujący się na delikatnym ogniu sos nie przypalił się. Trzymamy go tak kilka minut, by sos związał się dobrze z pieczarkami i lekko zgęstniał.
Po kwadransie, wyjmujemy polędwiczkę z piekarnika i odstawiamy  na 10 minut. Musi dojść jeszcze chwilę.

I w zasadzie to wszystko. Bo pozostaje nam tylko podać polędwiczkę pociętą w plastry, do dyspozycji zjadaczy udostępnić sos i inne dodatki. I tyle.



Enjoy!

Nooo i pyszne truskawy z mandarynką i śmietanką na deser (by Anna) !!!


środa, 4 czerwca 2014

Czas na grilla ;)


Zapomniałem całkiem o wątku grillowym ale już nadrabiam. Kończymy więc chwilowo ze szparagiem i jedziemy na ryby.

Sezon na belonę w Danii w pełni, czy na Zatoce Gdańskiej belona jeszcze jest – nie wiem. Nie problem zastosować wskazówki jednak i do innych ryb.

Jak dla mnie, najlepsze do grillowania jak i do zup, są drapieżne ryby. Szczupak, sandacz, okoń, no i ten morski cudak. Hornfisk wpływa do fiordów w maju i płynie przez nie około 3 tygodni. W tym roku dość późno pojawiła się w nich, nadal jest więc szansa na jej schwytanie.


W Polsce tego dziwoląga łapie niewiele osób. Niewiele osób je jadło i eksperymentowało ze smakiem. I jakież było moje zdziwienie, gdy po raz pierwszy wybrałem się na nie z moim przyjacielem, tu, w Danii. I choć opowiadał mi wcześniej, że to nie tak jak w Zatoce, że na blachę z kotwiczką się je łapie, a na …. sznurki..., jakież było moje zdziwienie, jak zobaczyłem owe sznurki. Blacha jak to blacha, na szczupaka, troć itd. Ale kotwicy brak a na jej miejsce zakładamy sznurek. I gdy już sprowokujemy belonę, ona łapie przynętę i oplątuje małe, ostre i liczne zębiska wokół owego sznurka. I już.


Łapać tak czy owak, może kupić, nieistotne. Jeśli nie mamy belony, zastąpmy ją inną drapieżną rybą, choćby szczupakiem czy okoniem.
Obiad trójwątkowy.

Ingredienty:
belona lub szczupak 1 średnia sztuka
kilka gałązek bazylii
2 gałązki oregano
oliwa
sól
pieprz
bagietka
mała cukinia
masło czosnkowe (przepis poniżej)

Masło czosnkowe:
kostka masła
czosnek 6 ząbków
sól
pęczek koperku

Czosnek pociąć w drobną kosteczkę bądź wycisnąć. Koperek posiekać drobno. Połączyć z masłem i dokładnie wymieszać. Dorzucić dwie szczypty soli do smaku. Jeśli masło jest solone, nie dodajemy jej już. Po wymieszaniu odstawić do lodówki na godzinę.


Wracając jednak do naszej rybnej diety.
Zacznijmy od cukinii. Cukinię myjemy i kroimy w plastry grubości około 1,5 cm. Kładziemy na talerzu i solimy z obu stron. I niech odpoczywa tam.
Rybę oskrobać (widziałem opinie, że belona nie posiada łusek – chciałbym poznać osoby, które tak twierdzą), następnie sprawić. Hornfisk ma bardzo delikatną budowę ciała, uważajmy więc, by przypadkiem nie naruszyć woreczka żółciowego, bo pozbędziemy się obiadu. Ryba ta ma średnią ilość ości, są one jednak doskonale widoczne w swej „turkusowości”. Belonę pozbawić głowy i pociąć w 10 cm kawałki. Następnie delikatnie oprószyć grubą solą morską. Do środka wkładamy zioła. Kawałki ryby układamy na folii aluminiowej i polewamy delikatnie oliwą. Zamykamy każdy kawałek z osobna i umieszczamy na rozgrzanym grillu. Dobrze jest zawinąć i ułożyć rybę tak, by nic nie wyciekało podczas jej relaksu na ruszcie. Winna spędzić na nim około 25 minut, w średniej temperaturze.


W międzyczasie obok rybki umieszczamy cukinię, która pod wpływem soli pozbyła się nadmiaru wody.
Bagietkę kroimy na kawałki i umieszczamy również na ruszcie.
Co 10 minut obracamy rybę na drugą stronę. Należy też zadbać, by cukinia i bagietka zrumieniły się równo.
Zdejmujemy rybkę oraz resztę strawy z grilla i już niemalże gotowe. Teraz tylko gorącą bagietkę obłożyć przepysznym masłem czosnkowym i … niebo w gębie. Aha, jeśli belona pierwszy raz gości na stole, nie zdziw się kolorem jej ości i kręgosłupa :) Są bajeczne!

Smacznego!

poniedziałek, 2 czerwca 2014

A kilka ciekawostek duńskich :)


Dania kraj dziwny. Ktoś kiedyś nam powiedział wioząc nasz "dobytek" do DK - to dziki kraj. 
No bywa i dziki. Kulinarnie. Kraj ciekawostek. Wrzucę co jakiś czas coś ciekawego, bo w Polsce to rzeczy z reguły niedostępne. 



Dziś nie mam co prawda nic, co by jakieś inspirujące było, ot - cukierasy i gumy.
Zachwyt na twarzy mówi wiele!
Obrzydliwa nazwa i wiele mówiące o smaku tych rarytasów opakowanie skłoniło mnie do próby. Jednej z większych prób w moim życiu. Przeczytawszy i niewiele zrozumiawszy, z otwartą przyłbicą i kopią w górze ruszyłem żwawo do ataku.
 Tak właśnie.




Ostatecznie okazało się, że groźniej wyglądały niż smakowały. Ale truskawkowy smak rybki i w połowie cukierka wdzierający się niczym śruba w tył średniowiecznej łepetyny smak solonej lukrecji, nie współgrają. Ale cóż, należy być otwartym na wszelkie kulinarne zboczenia.

 Smarki trolla. Nie polecam :D

niedziela, 1 czerwca 2014

Zapiekanka zapiekanka! Niedziela z cukinią czyli zielonym traktem podążamy dalej.



Dziś na obiad zapiekanka. Zapiekanka głównie warzywna ale dla mięsożerców nutka jest również. Bazą dla niej będą ziemniaki. Choć chyba głównego składnika tu brak. Bo dla każdego coś dobrego.







 Nie wierzę w przepisy, koncepcja więc własna. Często robię zapiekanki z mięsem mielonym, musi być jednak dobre, chude. Tym razem mamy pierś kurczaka.
 Ziemniaki są z zeszłego sezonu. A to czemu? Bo do zapiekanki takie wolę. Nie mają tyle wody w sobie. Jeśli jednak ktoś chce zastosować młode, to najlepiej ich w ogóle nie obierać. Umyć gąbką i ciąć w plastry. Skórka młodych pyr... pyyycha.










W zasadzie to zastanawiałem się dziś nad szaszłykami albo keftedes z grilla ale na dworze zero wiatru (o dziwo na Falster) a dmuchać mi się w węgiel nie chce zwyczajnie. 







 No to co potrzebujemy?
Cukinia 1 mała
ziemniaki 6 małych
por 1 szt
pierś kurczaka 200 g
pomidory 5 małych
majeranek 1 łyżeczka
oregano 1 łyżeczka
czosnek 2 ząbki
kurkuma
sól
ser camembert
ser twardy na posypkę




Wszystko myjemy, ziemniaki obieramy. Naczynie żaroodporne smarujemy oliwą. Ziemniaki kroimy plastry grubości 1 cm i układamy na spodzie i bokach naczynia. Delikatnie solimy. W cieniutkie plasterki kroimy czosnek, układamy na ziemniakach.



Teraz czas na pokrojony w krążki por. Następnie kroimy cukinię na plastry max 1 cm i umieszczamy jako kolejną warstwę. Camembert kroimy w plastry i kilka kładziemy na cukinii. Posypujemy ser majerankiem. Należy pamiętać o tym, żeby majeranek rozetrzeć w dłoniach. Wtedy uwalniamy najsilniejszy jego aromat. Następnie całość pokrywamy cienką warstwą wcześniej podsmażonego na niewielkiej ilości masła kurczaka pokrojonego w kosteczkę. Nie soliłem go podczas smażenia. Pierś posypujemy delikatnie kurkumą i solą. Zbyt duża ilość przyprawy sprawi, że będzie gorzka. Jako przedostatni krok – kroimy pomidory w plastry i układamy na całości. Doprawiamy oregano i umieszczamy pod przykryciem w nagrzanym do 180 st piekarniku. Tak musi w nim spędzić ok 40 minut. Następnie odkrywamy i dajemy jeszcze 10 minut.
Do zapiekanki najlepsze jest piwko.
Smacznego ;) 

Śniadanie na zielono czyli na mleczną sklerozę zalecam szparagi.


Oby to nie było nudne. Te szparagi – dla Was. Ja się nie nudzę.
Zostawiłem troszkę szparagów żeby zrobić coś do obiadu ale okazało się, że nie ma mleka do musli w domu, więc zmienił się plan śniadaniowy.



Banalnie proste a zazwyczaj co za tym idzie, przepyszne zapiekanki ze szparagami w roli oskarowej.
Potrzebujemy:
Bagietkę (może być taka do podpieczenia, można kupić takowe)
Szparagi – kilkanaście sztuk
Boczek w plastrach
Ser – u mnie włoski Grana Padano (twardy, dojrzewający)
Pieprz ziarnisty
Oliwa
i 15 minut czasu :)

Bagietkę należy przekroić, szparagi opłukać, pozbyć się zdrewniałej części łodygi i ułożyć na bagietce. Następnie na szparagi kładziemy plaster boczku, nań ścieramy troszkę sera. Na całość wrzucamy kilka ziaren pieprzu. Teraz pozostaje tylko delikatnie skropić oliwą i prawie gotowe.






W międzyczasie włączamy piekarnik na 220 st. Kiedy nagrzeje się do 200 st, wkładamy nasze zapiekanki i odliczamy 12 minut. 
Wyjmujemy i zachwycamy się smakiem szparagowej bagiety (!).

















Do tego Mocca albo kakao i  pełnia szczęścia kulinarnego ! O! ;)